Za oknami szaleje zawieja śnieżna, orkan Xawery zbiera swoje żniwo na Pomorzu i w wielu innych miejscach kraju, nasza poetka jedzie do nas z Wrocławia opóźnionymi autobusami i pociągami. Nie wiemy gdzie jest. Wieczór poetycki, którego termin umawialiśmy pół roku wcześniej stoi pod znakiem zapytania. Czy dojedzie do nas bohaterka spotkania? Co z publicznością? Kto odważy się wyjść na dwór, skoro w mediach powtarzają, aby najlepiej swoich domostw nie opuszczać?
Wreszcie jest! Przemarznięta do szpiku kości, ale uśmiechnięta i zadowolona. Opóźnione środki transportu nie są w stanie zepsuć jej dobrego humoru. Wystarcza chwila żeby odtajała, filiżanka herbaty i już jest gotowa do spotkania z nieustraszonymi gryfowianami, którzy niepomni ostrzeżeń meteorologicznych przedarli się przez zawieję, by posłuchać poezji. Spotkanie jest bardzo kameralne, w tle preludia i nokturny Chopina, a w centrum Izabela Monika Bill – twórczyni dobrej atmosfery. Ma doskonały kontakt z publicznością, wie, jak zainteresować, stopniować napięcie. Na przystawkę serwuje wiersze z najnowszego tomiku, który ukaże się w przyszłym roku. Następnie prezentuje bardzo zabawne limeryki, by za moment na dłużej zaskoczyć erotykami motoryzacyjnymi. Publiczność wsłuchuje się po kolei w utwory z tomików: Seksapil duszy, Kameleony, Sztuka jedzenia jabłek. Poetka przeplata je muzyką. Pomimo zmęczenia, daje z siebie wszystko, część oficjalna wieczoru trwa ponad godzinę. Goście nie spieszą się z wyjściem, kawa herbata, rozmowy w kuluarach, autografy na zakupionych tomikach. To był dobry, ciepły wieczór w środku mikołajowej zawiei. Poezja potrafi rozgrzać lepiej niż wino. I jest o niebo zdrowsza.
Galeria zdjęć